środa, 18 czerwca 2014

Ona

nie wymagaj wyjaśnień,
spójrz w jej zapłakane oczy,
one mówią wszystko
Siadła na skraju urwiska w chłód wiatru wtulona
Patrzyła w tę przepaść jak w życie, gdzieś w głębi pełna trwogi
I drobne krople w jej oczach, zmarźnięte szczupłe ramiona
Spojrzenie utkwiło gdzieś w dole, bezwładnie wiszą Jej nogi
Jej myśli jak we mgle skały, mętnie tłumione
Każda obrała swą drogę, jej samej nieznaną
I wiły się bez celu, w wieczności skłębione
Jak skowronki bez piskląt nad ziemią zoraną
Wybrała urwisko, bo puste, żadnego człowieka
Bo ludzie zbyt często pomocną dłoń dają
By jednak czegoś zaraz w zamian czekać
Siedzi więc sama, a łzy w dół spadają
Wpatrzona w słońce co wschodzi powoli
Jakby nadzieja gdzieś w sercu ukryta
Jakby się mogła przebić i mimo Jej woli
Z łez twarz oczyścić by uśmiech rozkwitał
Lecz słońce mętną chmurą zostaje zmazane
I jakby więcej nie miało się już pojawić
I jakby Jej serce na wieczny smutek skazane
Chce zrzucić Ją w pustkę, pozwolić się strawić
W dół patrzy i nie dostrzega
Teatru światła na rannym niebie
Łuna jak barwne konary drzewa
Radością natury bije od siebie
A oczy wpatrzone już troszkę inaczej
W tę pustkę głęboka, bez jasnego końca
I jakieś pragnienie w drzwi serca kołacze
I gdzieś jest jednak nadzieja tląca
Jak człowiek ze świecą zamknięty w skrzyni
Nie widzi jasności światła dziennego
Tak Ona, cokolwiek byś Jej uczynił
Odsuwać się będzie od szczęścia swojego
Nie spadnie w przepaść, lecz wieczność samotnie
Będzie siedziała, zimne ramiona, bezwładne nogi
Ona jedyna, tłumiąc nadzieję mętnej mgły ogniem
Stłoczone Jej myśli nigdy nie odnajdą drogi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz