nie wymagaj wyjaśnień,
spójrz w jej zapłakane oczy,
one mówią wszystko
spójrz w jej zapłakane oczy,
one mówią wszystko
Siadła na skraju urwiska w chłód wiatru wtulona
Patrzyła w tę przepaść jak w życie, gdzieś w głębi pełna trwogi
I drobne krople w jej oczach, zmarźnięte szczupłe ramiona
Spojrzenie utkwiło gdzieś w dole, bezwładnie wiszą Jej nogi
Patrzyła w tę przepaść jak w życie, gdzieś w głębi pełna trwogi
I drobne krople w jej oczach, zmarźnięte szczupłe ramiona
Spojrzenie utkwiło gdzieś w dole, bezwładnie wiszą Jej nogi
Jej myśli jak we mgle skały, mętnie tłumione
Każda obrała swą drogę, jej samej nieznaną
I wiły się bez celu, w wieczności skłębione
Jak skowronki bez piskląt nad ziemią zoraną
Każda obrała swą drogę, jej samej nieznaną
I wiły się bez celu, w wieczności skłębione
Jak skowronki bez piskląt nad ziemią zoraną
Wybrała urwisko, bo puste, żadnego człowieka
Bo ludzie zbyt często pomocną dłoń dają
By jednak czegoś zaraz w zamian czekać
Siedzi więc sama, a łzy w dół spadają
Bo ludzie zbyt często pomocną dłoń dają
By jednak czegoś zaraz w zamian czekać
Siedzi więc sama, a łzy w dół spadają
Wpatrzona w słońce co wschodzi powoli
Jakby nadzieja gdzieś w sercu ukryta
Jakby się mogła przebić i mimo Jej woli
Z łez twarz oczyścić by uśmiech rozkwitał
Jakby nadzieja gdzieś w sercu ukryta
Jakby się mogła przebić i mimo Jej woli
Z łez twarz oczyścić by uśmiech rozkwitał
Lecz słońce mętną chmurą zostaje zmazane
I jakby więcej nie miało się już pojawić
I jakby Jej serce na wieczny smutek skazane
Chce zrzucić Ją w pustkę, pozwolić się strawić
I jakby więcej nie miało się już pojawić
I jakby Jej serce na wieczny smutek skazane
Chce zrzucić Ją w pustkę, pozwolić się strawić
W dół patrzy i nie dostrzega
Teatru światła na rannym niebie
Łuna jak barwne konary drzewa
Radością natury bije od siebie
Teatru światła na rannym niebie
Łuna jak barwne konary drzewa
Radością natury bije od siebie
A oczy wpatrzone już troszkę inaczej
W tę pustkę głęboka, bez jasnego końca
I jakieś pragnienie w drzwi serca kołacze
I gdzieś jest jednak nadzieja tląca
W tę pustkę głęboka, bez jasnego końca
I jakieś pragnienie w drzwi serca kołacze
I gdzieś jest jednak nadzieja tląca
Jak człowiek ze świecą zamknięty w skrzyni
Nie widzi jasności światła dziennego
Tak Ona, cokolwiek byś Jej uczynił
Odsuwać się będzie od szczęścia swojego
Nie widzi jasności światła dziennego
Tak Ona, cokolwiek byś Jej uczynił
Odsuwać się będzie od szczęścia swojego
Nie spadnie w przepaść, lecz wieczność samotnie
Będzie siedziała, zimne ramiona, bezwładne nogi
Ona jedyna, tłumiąc nadzieję mętnej mgły ogniem
Stłoczone Jej myśli nigdy nie odnajdą drogi
Będzie siedziała, zimne ramiona, bezwładne nogi
Ona jedyna, tłumiąc nadzieję mętnej mgły ogniem
Stłoczone Jej myśli nigdy nie odnajdą drogi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz