czwartek, 11 września 2014

Bez twarzy

Spękana twarz wiecznego wędrowca
Z początkiem z przymusu, niechcianym końcem
Na drogę wrzucony naiwny jak owca
Z czasem mądrzejszy, lecz ciało więdnące

Z kolejnym krokiem wiecznej podróży
Trakt swój odkrywa bez uprzedzenia
I choć męcząca, choć ciągle się dłuży
To on nie pragnie jej zakończenia

Krok pierwszy stawia z jasnym, czystym licem
Nieskazitelnym, lecz bez wyrazu
Ranione pyłem i wiatrów biczem
Nie stawi oporów im ani razu

Kolejne fragmenty trasy mijają
Lico zaczyna chłonąć powietrze
Bardziej odporne poliki się stają
Lecz tkwią w nich pyły niesione na wietrze

Im dalsze kroki, tym twardsza skóra
Tym więcej odbija i mniej przyjmuje
Lecz czasem zdarzy się rana, która
Pochłonie pył nowy, krew starą wypluje

I z każdą chwilą wiecznej wędrówki
Od jej zarania po kres nieuchronny
Pełniejsze pyłu oczy, spojówki
Wciąż w twarzy mniej siebie, a ciężar ogromny

Przechyla szyję zmęczoną drogą
Opuszcza lico, nie stawia oporu
Które już pyłem, nie skórą jest nową
Dotyka efektu iluzji wyborów

Wśród innych twarzy, wśród pyłów innych
Upada wędrowiec bez tożsamości
Wiatr życia kształtuje bek owiec niewinnych
I jednakowe wybiela ich kości

środa, 10 września 2014

Już zawsze

Ostatnie promienie letniego słońca
Niczym Twój uśmiech gdzieś zanikają
Ostatnie ciepło wciąż w głębi się tlące
Wstrzymuje wspomnienia co przemijają
Jak powiew ruchem Twej sukni wzbudzony
Jak nikły zapach Twojej bliskości
Letnie skowronki zastąpią wrony
Zimne krakanie miast wesołości
Trele słowika, szum trawy zielonej
Odejdą jak Twoje ciche westchnienie
Jak słońce w zenicie tak rozpalone
Twe serce, jedynie zbrukane sumienie
Nadejdą wiatry i chłody jesieni
Co jak zarzuty nam dwojgu stawiane
Smagać nas będą do krwi czerwieni
Dwa ciała grzechem napiętnowane
I hańbą okryły nas krzyki, wyzwiska
Szydercze spojrzenia, do drzwi kołatanie
Lub też strachliwa milcząca banicja
Co gorsza te Twoje conocne łkanie...
Nie mogłem pozwalać byś nadal cierpiała
By inni widzieli Twój smutek i słabość
Pragnąłem, by nadal złączone dwa ciała...
Gorące serce... Gorąca radość...
Tyś teraz cicha, nie słyszysz już obelg
Tyś teraz chłodna, spokojna Twa wieczność
Jak Ciebie złożyłem, tak też się położę
Dwa ciała razem, już zawsze... Córeczko

piątek, 20 czerwca 2014

Wrony

Nad ziemią spaloną krążą w stadach wrony
Szukając padliny lub konających
Uciekający wpadają w ich szpony
Giną boleśnie pośród chmur kraczących

Dalej kołyszą się trupy na linach
Fetor rozkładu w wiatr rozsiewając
Inne gdzieś gniją w ciemnych rozpadlinach
Ludzie mijają, zapominając

Ich zapach śmierci omenem wolności
Zawiśli zdrajcy, sprzedawcy Królestwa
Bez żadnych honorów zbieleją ich kości
Nie wspomną o nich wędrowcy w swych pieśniach

Na ziemi spalonej pojawia się trawa
I woda swą czystość też odzyskuje
Lud, co od dawna w dalekich wyprawach
Powraca na łono i ziemię całuje

Zawiśli zdrajcy, odchodzi kometa
Co jak fałszywe słońce świeciła
I oślepiała prostego człowieka
Strach w jego duszy tylko wzbudziła

Na Tronie Królestwa nowy dzień zasiada
Dając nadzieję na wiosnę po zimie
Że wróci porządek po domowych zwadach
Że w chlewach, nie w Radzie, znajdą miejsce świnie



czwartek, 19 czerwca 2014

Jak chmara gołębi

Spętani we własnej wolności iluzji
Ciągle mamieni obietnicami
Że coś się polepszy, pas się rozluźni
Wciąż jednak rządzą złodzieje ci sami

Wciąż pozwalamy im na to głupotą
Swoją biernością matkę oddajem
Naszą Ojczyznę rzucamy w błoto
Miast się jednoczyć, kłócimy się wzajem

Bez szans na poprawę, wszyscy zlęknieni
By się wychylić, wyjść na ulicę
A inni nie chcą, zadowoleni
Że nas sprzedają, kraj i stolicę

Niegdyś potęga w całej Europie
Na całym świecie państwo sławione
Niegdyś postrachem husarii kopie
Zmieszane z błotem, zlekceważone

Wciąż przekonani o działań słuszności
"My się nie znamy, nie nam osądzać"
"Głosuję, jak większość" a chudy do kości
Kraj będzie biednieć i się pogrążać

Sprzedani Rosji, Niemcom i Stanom
Unii oddane rządzenie i prawa
Jej flaga cień rzuca naszym sztandarom
Orzeł bez szponów, gdzie jego sława?

Jak zwykłe gołębie, nie zaś jak orły
Żyć chcemy- żreć coś i byle przetrwać
Łatwiej niż działać, jest wznosić modły
Albo stąd spieprzyć, Ojczyznę zbesztesztać

Ciągle mamieni, ciągle we strachu
Wciąż zapatrzeni we własną michę
Będziemy żyć w cieniu oszustów gmachu
I dalej puste zostaną ulice



środa, 18 czerwca 2014

Inkubator

A to też już pewien wiek ma. Taka liryczna wizja narodzin.

Huk nagły rozrywa snu Twego kotary
Do jawy przywraca raptownie
Rozglądasz się, wokół surowe skały
Gdzieniegdzie spływają ogniem

Nad Tobą smętnie zwisają sople
Przez długie wieki wolno tworzone
Pyliste powietrze gniecione stropem
Dłonie Twe całe pokaleczone

Tak, jakbyś kiedyś w dół tutaj spadał
Starając się złapać cokolwiek
Zachować strumień, co szum wydawał
Na którym skrzyło się słońce łagodnie

Zachować wspomnienie, chociaż ułamek
Tego, co na powierzchni
Jednak przeszedłeś przez groty bramę
I tkwisz tu w dole we własnej pieśni

Skąd się tu wziąłeś, kto Cię tu zesłał?
Myśli Twe lawa przerywa
Jak do gorącego wiązany krzesła
Potem się cały pokrywasz

I piasek w Twojej życiowej klepsydrze
Staje się  bliższy krańcowi
Miecz śmierci duszę światu Twą wydrze
Da na strawienie ogniowi

Masz jednak szansę, pnij się do góry
A może ujrzysz promienie
I deszcz poczujesz, usłyszysz chóry
Aniołów, co depczą płomienie


Loch

A to tak dla odmiany pisane w innym stylu- za dzieciaka, jak widać. Inspirowane uczuciem towarzyszącym wychodzeniu z piwnicy.
Gdzieś w ciemnym lochu straszliwy pazur
Macza kość czyjąś w krwi kałamarzu
I wypisuje datę twojej śmierci
Wiertłem bojaźni w twej duszy wierci
Odwracasz się z trwogą, zapalasz świecę
Wzrokiem nie widzisz, lecz słyszysz zła wiece
Popadasz w panikę, lecz wciąż panujesz
Wierzysz, że mit to, lecz ciarki czujesz
Krok w krok podąża coś za tobą
Gdy się zatrzymasz, nie ma nikogo
Chwilę posłuchasz i wmówisz sobie
Żeś się przesłyszał, że to wiatr skrobie
I niby spokojny idziesz ku górze
I nagle stajesz... Wiatr jęczy w murze?!
Tutaj pod ziemią, głęboko w mroku?
Stare powietrze jest tylko w okół
Sam jesteś i wiesz to, nie... wierzysz
Ufasz w samotność, a zęby szczerzysz
Napinasz mięśnie, szukasz oręża
Pada świadomość, trwoga zwycięża
I coraz wyraźniej czujesz istotę
Łzy już spływają, zalewasz się potem
I biec zaczynasz. dalej, przed siebie
Ujrzysz człowieka i będziesz jak w niebie
Lecz to ci nie dane, upadasz sromotnie
Nie masz już siły, coś widzisz ulotnie
I coś się zbliża, twa świeca wciąż płonie
Widzisz wyraźnie istoty dłonie
Niesie zwój jakiś, co rozpościera
I jednym gestem Cię sponiewiera
Czytasz pergamin mimo łez strachu
I zauważasz dwa wiadra piachu
Jedno już pełne prawie do końca
Ostatnie ziarenko w blasku bez słońca
Zaraz upadnie i szalę przechyli
Morderczy uścisk dokoła szyi
Co miażdży powoli wszystkie organy
Wpadasz w szaleństwo, rzucasz o ściany
Na pergaminie dzisiejsza data
Dla ciebie wyrok - termin dla kata

Oddech

Choć patrzę na Ciebie i w myślach mych gościsz
Bez przerwy i za dnia i w nocy
Kto inny do Ciebie prawa swe rości
I jesteś Ty w jego mocy
Choć patrzę na Ciebie gdy nikt nie widzi
Choć pragnę dotknąć Twych ramion
Zabrali Ciebie, los ze mnie szydzi
Me dłonie pełne od znamion
Chcę dotknąć Ciebie, poczuć Twe dłonie
Wziąć Cię do siebie w gorące objęcia
Nie mogę przeskoczyć muru co płonie
Sam sobie zadaję cięcia
Czasami się zdarzy spojrzeć w Twe oczy
Czasami otrę się o Twa suknię
I miast radości, me serce broczy
Krwią, nim nić wolności mu utnę
Chcę być przy Tobie, przy żadnej innej
Chcę mieć Cię przy sobie w łożu
Dotykać Twej skóry pięknej, niewinnej
Jak bryza na pełnym morzu
Co koi serce i koi zmysły
A jednocześnie zewnątrz oczyszcza
Tyś przed ołtarzem, nadzieje prysły
Z mej duszy ostały zgliszcza
Jużem niczyi, już żyć nie pragnę
Ni widzieć nikogo, nikogo dotykać
Choć może Cię porwę i siłą zawładnę
I krzykiem Twoim będę oddychać