czwartek, 11 września 2014

Bez twarzy

Spękana twarz wiecznego wędrowca
Z początkiem z przymusu, niechcianym końcem
Na drogę wrzucony naiwny jak owca
Z czasem mądrzejszy, lecz ciało więdnące

Z kolejnym krokiem wiecznej podróży
Trakt swój odkrywa bez uprzedzenia
I choć męcząca, choć ciągle się dłuży
To on nie pragnie jej zakończenia

Krok pierwszy stawia z jasnym, czystym licem
Nieskazitelnym, lecz bez wyrazu
Ranione pyłem i wiatrów biczem
Nie stawi oporów im ani razu

Kolejne fragmenty trasy mijają
Lico zaczyna chłonąć powietrze
Bardziej odporne poliki się stają
Lecz tkwią w nich pyły niesione na wietrze

Im dalsze kroki, tym twardsza skóra
Tym więcej odbija i mniej przyjmuje
Lecz czasem zdarzy się rana, która
Pochłonie pył nowy, krew starą wypluje

I z każdą chwilą wiecznej wędrówki
Od jej zarania po kres nieuchronny
Pełniejsze pyłu oczy, spojówki
Wciąż w twarzy mniej siebie, a ciężar ogromny

Przechyla szyję zmęczoną drogą
Opuszcza lico, nie stawia oporu
Które już pyłem, nie skórą jest nową
Dotyka efektu iluzji wyborów

Wśród innych twarzy, wśród pyłów innych
Upada wędrowiec bez tożsamości
Wiatr życia kształtuje bek owiec niewinnych
I jednakowe wybiela ich kości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz